|
Starożytny Mars (autor: Ittiz) |
Czwartkowe ogłoszenie przez NASA wyników
pomiarów dokonanych przez sondę MAVEN przybliża nas kolejny krok do zrozumienia Marsa jako świata. Wiemy już, jaki dokładnie mechanizm pozbawił Czerwoną Planetę jej atmosfery. To nasze jedyne, najwspanialsze Słońce (a ściślej generowany przezeń wiatr słoneczny) zdmuchuje z Marsa 100 gramów materii na sekundę. Biorąc pod uwagę, że proces ten trwa od miliardów lat, ciężko się dziwić, że nasz sąsiad w niczym nie przypomina rajskiej planety, jaką na tle znanego nam kosmosu jest Ziemia. Ale czy taki będzie już na zawsze?
Terraformowanie to słowo pochodzące z połączenia łacińskich terra - Ziemia oraz forma - kształt. Ukuty w latach 60. XX wieku przez Carla Sagana, termin ten ma oznaczać zbiór działań, podejmowanych przez ludzkość w celu przekształcenia innych planet w środowisko zbliżone do ziemskiego. Oczywiście, pomysły tego typu pojawiały się już wcześniej - żeby wspomnieć tylko Wojnę światów Herberta George'a Wellsa, w której atakujący Marsjanie podejmują próbę przekształcenia Ziemi na wzór swojej ojczyzny. Sagan jednak jako pierwszy podszedł do sprawy naukowo.
Przyjrzyjmy się faktom; ciśnienie na Marsie stanowi 1% ziemskiego. Atmosfera składa się przede wszystkim z dwutlenku węgla. Grawitacja wynosi jedną trzecią ziemskiej, a temperatura waha się od znośnych 20 stopni Celsjusza w południe na równiku do -153 stopni na biegunach, przy czym średnia dla całej planety wynosi zdecydowanie poniżej zera.
Z drugiej strony, Mars ma podobny do ziemskiego cykl dobowy oraz podobne zjawiska pogodowe (chmury, wiatr) i klimatyczne (czapy polarne, pory roku) co Ziemia. Jest przez to dla nas zdecydowanie bardziej "swojski" od piekła Wenus czy lodowych pustyń Europy. Nie jest to może stan idealny, ale lepszego w naszym układzie nie znajdziemy.
|
Cztery etapy terraformowania Marsa (autor: Ittiz) |
Żeby odtworzyć na Marsie warunki ziemskie potrzeba (z grubsza) trzech rzeczy:
- wody
- temperatury i ciśnienia pozwalających ową wodę utrzymać w stanie ciekłym
- zawierającej tlen atmosfery
Na chwilę obecną najłatwiejszym do spełnienia (co nie znaczy łatwym) wydaje się warunek drugi. Czapy polarne Marsa składają się z dwutlenku węgla i wody. Teoretycznie wystarczy je podgrzać (na przykład przy pomocy orbitalnych zwierciadeł lub pokrycia ich ciemną, pochłaniającą ciepło warstwą), by uwalniany do atmosfery gaz wzmocnił efekt cieplarniany, co z kolei spowoduje wzrost temperatury, co z kolei znowu przyspieszy topnienie lodu. Wystarczy "jedynie" osiągnąć na biegunach temperaturę -78 stopni, przy której dwutlenek węgla od razu przechodzi w stan gazowy. Kwestią otwartą jest doprowadzenie do tego stanu. Wedle obecnych szacunków, stopienie czap polarnych pozwoli osiągnąć około 30% ziemskiego ciśnienia - resztę atmosfery trzeba będzie więc skądś... przywieźć.
Najpowszechniejszą propozycją jest importowanie z innych planet dodatkowych gazów cieplarnianych - metanu, amoniaku czy freonów. Oczywiście, mówimy tutaj o transportach rzędu tysięcy, jeśli nie milionów ton - co jest praktycznie niemożliwe w wypadku zabierania tych gazów z Ziemi. Na szczęście, jak zauważyli astronomowie, w układzie słonecznym mamy ciała pełne potrzebnych nam gazów - posiadającego węglowodorową atmosferę Tytana, złożone głównie z lodu księżyce gazowych olbrzymów (kwestia tylko, jak ewentualny megazbiornikowiec tam dostarczyć) czy... asteroidy i komety. W wypadku tych drugich sprawa jest prostsza - nie trzeba z nich nic wydobywać, wystarczy zrzucić je na Marsa z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wykorzystany do tego celu holownik można podczepić pod kolejne ciało, powtarzać do skutku. Pozostaje tylko wymyślić, w jaki sposób takim bombardowaniem nie zdewastować Marsa doszczętnie.
|
Mars po terraformacji, z widocznymi wulkanami Tharsis
(autor: Ittiz) |
OK, czyli mamy już atmosferę o odpowiednim ciśnieniu, zakładam również że o konieczną ilość wody zadbaliśmy przy okazji importowania gazów. Pamiętajmy jednak o obserwacjach MAVEN - wiatr słoneczny zdmuchuje z Marsa 100 gramów materii na sekundę (a po stworzeniu grubej atmosfery odpowiednio więcej). Musimy więc albo dostarczać dodatkowe gazy, albo stworzyć system ochronny dla planety. Na Ziemi systemem takim jest pole magnetyczne, generowane przez rozgrzane wnętrze planety. Mars jest geologicznie martwy - pole takie trzeba byłoby więc generować sztucznie. Najlepszym sposobem wydaje się podgrzanie od nowa żelaznego jądra, co zamieni go w gigantyczny elektromagnes. Pytanie tylko, jak doprowadzić je do odpowiedniej temperatury (rzędu 5000 - 6000 stopni Celsjusza).
Ostatnim etapem byłoby dostosowanie już istniejącej atmosfery do życia. Tutaj do akcji wchodziłyby biologia i genetyka. Odpowiednio zmodyfikowane organizmy - najpierw jednokomórkowce, potem porosty, rośliny i tak dalej - produktami swojego metabolizmu zmieniałyby atmosferę Marsa dokładnie tak samo, jak niegdyś przyczyniły się do tego na Ziemi. Oczywiście, nie trzeba tutaj czekać na zakończenie procesu kształtowania atmosfery - organizmy takie mogłyby być wprowadzone już od pierwszych dekad procesu i współtworzyć go przez cały czas.
Pytanie brzmi tylko - czy przedstawiona tutaj wizja jest w ogóle realna? Nie ulega wątpliwości, że terraformowanie Marsa to proces na długie dekady, możliwe że nawet stulecia. Proces, którego wymagania przekraczają znacząco możliwości finansowe i surowcowe dowolnego kraju naszej planety. Nie wspominając już nawet o związanych z tym niepewnościach. Wątpliwości budzą też kwestie natury etycznej - terraformowanie niemal na pewno oznaczać będzie zagładę ewentualnego rodzimego życia na Marsie. Skala projektu wydaje się wręcz niewyobrażalna.
Z drugiej strony, niewyobrażalne było kiedyś znalezienie się w kilka godzin na drugim końcu globu, przekopanie tunelu pod dnem morza czy wysłanie ludzi na Księżyc. Podobnie jak my jesteśmy świadkami tych "cudów", tak wierzę że nasze wnuki i prawnuki mogą stać się świadkami pierwszych kroków ludzkości na tym nowym - dosłownie obcym - polu.