środa, 2 grudnia 2015

"Odpuszczenie Marsa byłoby katastrofą"

Opublikowany wczoraj przez IFL krótki wywiad z dyrektorem NASA, Charlesem Boldenem, to bardzo budujący materiał. Nie zamierzam tutaj powielać jego treści - wszyscy ciekawi mogą podążyć za linkiem. Chciałbym jednak skupić się na chwilę na myśli moim zdaniem zasadniczej, której rdzeń posłużył mi za tytuł tej notki:
Do I think we’re at the point of no return? Not quite (...) To stop now and turn around, and go back and say okay, let’s think about another place we want to go, let’s think about focusing on lunar exploration and just take a hiatus there, I think it would be disastrous, personally.
 Mieliśmy w naszej historii już jeden taki moment. Zwycięstwo NASA w wyścigu kosmicznym, paradoksalnie, stało się gwoździem do trumny ambitnych programów kosmicznych. Księżyc został osiągnięty, Rosjanie upokorzeni... A po kilku misjach pojawiły się pytania. Typowe, mordercze dla nauki pytania: "po co?", "dlaczego łożyć na to pieniądze?", "co z tego mamy?". W rezultacie prezydent Nixon zadecydował o przekierowaniu NASA z powrotem na niską orbitę.

W zamyśle ludzkość miała dostać tani i efektywny sposób na osiągnięcie kosmosu (Space Shuttle), a na pokładach stacji kosmicznych miały powstać supernowoczesne laboratoria. I w sumie ISS jest jedyną trwałą pozostałością tego zwrotu. Z tym jednak szczegółem, że jej istnienie byłoby niemożliwe, gdyby nie... Rosjanie.

Owszem, NASA ma na swoim koncie poważne osiągnięcia. Programy Pioneer i Voyager, łaziki marsjańskie, teleskop Hubble'a... Można jednak zadać pytanie - czy do ich realizacji konieczny był tak gwałtowny wzrost? Carl Sagan zwrócił w Błękitnej kropce uwagę, że NASA była w latach 70. w stanie organizować przynajmniej dwa starty rakiety Saturn V rocznie. Jedna taka rakieta wynosiła na orbitę do 140 ton ładunku. Dla porównania, Space Shuttle był w stanie udźwignąć 27,5 tony, a obecnie najpotężniejsza rakieta Delta IV Heavy - niespełna 29 ton. Czy można to nazwać inaczej, jak regresem?

Ciężko mi oprzeć się wrażeniu, że nadciągające przełomy - Oriona, Space Launch System, Dragona i całą infrastrukturę SpaceX - ludzkość była w stanie osiągnąć już kilka dekad temu. Przecież nawet sama SLS - oczko w głowie NASA - jest "jedynie" wynajdywaniem koła na nowo, po tym jak prezydent Obama zamknął projekt Constellation i związaną z nim rakietę Ares. Jakąkolwiek dalszą perspektywę cały czas przesłaniają te same przeklęte pytania: "skąd pieniądze?", "po co?"...

Czy przy takich doświadczeniach dziwi przebrzmiewająca z wypowiedzi Boldena obawa, że wszelkie poczynione postępy mogą zostać zaprzepaszczone?

Nasza Ziemia nie jest studnią bez dna. Pewnego dnia może się okazać dla nas za mała, a jej zasoby zbyt ubogie, by wyżywić narośl cywilizacji. Nikt nie wie, kiedy ta chwila nadejdzie. Mam jednak nadzieję, że kiedy nastanie, ludzkość nie będzie po raz kolejny od nowa wynajdywać kosmiczne koło...